Walka o życie nienarodzonego dziecka
Każdego wieczoru modlę się o to, by rano, gdy wstanę, moje dziecko żyło. Ze strachem obserwuję swój organizm z nadzieją, że da radę utrzymać przy życiu tę maleńką istotkę, która rozwija się we mnie.
Marzyłam o kolejnym dziecku, które wniesie w nasze życie mnóstwo radości i uśmiechu. Teraz, gdy wiem, że Weronika może nie przeżyć, kocham ją podwójnie i strach jest po stokroć większy. Walka o nią stała się sensem życia a czasu mamy mniej z każdym dniem.
Pierwsze badanie prenatalne i miejsce radości z macierzyństwa zajmuje przerażenie. W dwunastym tygodniu trafiliśmy do lekarza, zgodnie z planem i bez stresu. Kiedy człowiek nie spodziewa się tego, że coś może pójść nie tak, a cios spada z najmniej spodziewanej strony, dociera to jakby wolniej, a poczucie niesprawiedliwości trwa dłużej. Badanie trwało długo, zbyt długo. Takie badania to dla mnie nie nowość. Pamiętałam, ile trwają i znałam realia. Tym razem było dziwnie niespokojnie, wpatrywałam się w lekarza, który coraz staranniej i w coraz większym skupieniu obserwował Weronikę. Pamiętam, że choć niepokój sięgał zenitu, nie odważyłam się zadać pytania, czy wszystko w porządku. Bałam się tego, co powie, bo atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.
Wydaje mi się, że jest problem z serduszkiem – rozległo się w pomieszczeniu. Wolałam tę ciszę i to wyczekiwanie. Dlaczego serduszko? Od serduszka zaczyna się życie, to serce zawsze z takim tryumfem pokazują lekarze podczas USG. Krytyczna wada serca. To zdanie zapamiętam na całe życie, bo to ono zakończyło na dwunastym tygodniu wszystkie plany, radość i nadzieje związane z Weroniką.
Od tamtej chwili nasze życie toczy się w cieniu choroby dziecka, w cieniu krytycznej wady serca, które bez pomocy nie podejmie pracy i nie utrzyma Weroniki przy życiu. Gdy w rozmowach przywołuje się nienarodzone dziecko, zwykle określa je płeć, imię i termin porodu. W naszym przypadku jest jeszcze wada serca i śmierć, która nastąpi, jeśli nie zdołamy znaleźć dla Weroniki ratunku.
Dopóki nasza córeczka jest w brzuchu, jest bezpieczna. Jej chore serduszko wspomagane jest przez moje serce, które bije dla tej małej istotki i będzie biło zawsze. Jednak, kiedy przyjdzie dzień, kiedy się rozdzielimy, jedynym ratunkiem dla Weroniki będzie modlitwa i ręce lekarzy, którzy będą robili wszystko by naprawić wadę. Tych wspaniałych i dzielnych ludzi szukaliśmy naprawdę długo. Problem jest tak bardzo skomplikowany, że lekarze nie potrafią dokładnie określić wady, najbliżej jej jednak do zespołu niedorozwoju lewego serca z prawdopodobnie przerwanym łukiem aorty.
Gdy pomyślę, że w chwili kiedy urodzę, zamiast ulgi poczuję rozpacz i strach, że zabiorą moje dziecko, zanim zdążę mu się dokładnie przyjrzeć, przytulić je, w oczach pojawiają się łzy. Nie mam pewności, że zdążę poznać moją córeczkę i nikt nie da mi gwarancji, że Weronice się uda, ale jako matka muszę zrobić wszystko, by moje dziecko miało jak największe szanse. Tymuś i Jędruś, nasi synowie, czekają na siostrę i pytają o nią każdego dnia, a my nie wiemy już co im odpowiadać. Modliliśmy się o najlepszą drogę dla Weroniki i taką też znaleźliśmy. Wiedzie ona do Kliniki Uniwersyteckiej w Munster, do doktora Malca, który podjął się wykonania tak trudnej operacji w pierwszych dobach życia naszej córeczki. Jest wielka szansa, a zarazem olbrzymie wyzwanie.
Aby ratować nasze dziecko, potrzebna jest niewyobrażalna dla nas kwota, której nie jesteśmy w stanie zebrać bez pomocy. Prosimy Was w imieniu swoim o to, by nasze życie nie toczyło się w cieniu tragedii po stracie dziecka.
Prosimy w imieniu Weroniki o życie, które może trwać wiele lat i być pięknym dowodem na to, jak wielka siła drzemie w ludziach, którzy swoje zdrowe serca zwrócą w stronę tego jednego, maleńkiego chorego serduszka.